Tu powstają mandazi i kaimati. Kisasi. Kenia.
Z checkpointu idziemy do sklepu Daniela (dyrektora Primary Kisasi School). Mam z ubiegłego roku dużo zdjęć Daniela, jego żony i córek, dlatego wchodzimy do jego sklepu, żeby mu te zdjęcia wręczyć. Daniel wie, że przyjechaliśmy (mieliśmy z nim telefoniczny kontakt jeszcze z Polski) i przygotował się na nasze przyjście. Pamiętał, że w ubiegłym roku dużo czasu spędziłem w jego sklepie wybierając lessa dla Ewy i Martyny, postanowił więc obdarować nasze Panie właśnie lessami:Ewa przymierza nowe lesso. Kisasi. Kenia.
Panie w nowych lessach. Kisasi. Kenia.
Od Daniela poszliśmy w kierunku kościoła, gdzie spędziliśmy kilka chwil:Wiejska zabudowa w Kisasi. Kenia.
Zawracamy. Po drodze mijamy grupki osób, które przyglądają się nam z ciekawością. Dorośli mijają nas z pozdrowieniami („jambo”, albo „habari”), dzieci zatrzymują się, pokazują palcami, proszą o zdjęcia:Grupka dzieci za Kisasi. Kenia.
Wieczorem zabrałem się za rozgryzanie modemów. Nadal działają tylko dwa z pięciu. Opłata za korzystanie z połączenia internetowego polega na kupowaniu zdrapek i „ładowaniu” modemu tak, jak się doładowuje telefon komórkowy. Byłem ciekawy na ile wystarczy popularna tu zdrapka za 100 szylingów. Na początku wydawało się, że starczy na długo, ale to były pozory. Po przesłaniu na serwer relacji z pierwszego dnia 100 szylingów się skończyło :-). Załadowałem drugą zdrapkę i wszedłem na stronę firmy, która obsługuje te modemy. Okazało się, że są tu dwa rodzaje taryf: na ilość przesyłanych danych (ta taryfa jest domyślna) i na czas. Dla nas oczywiście dużo korzystniejsza jest ta na czas, bo doba połączenia kosztuje nas w tej taryfie 50 szylingów i nie ma przy tym znaczenia ile danych zostanie przesłanych. Tak więc przełączyłem modem na tę taryfę i teraz w zasadzie mamy stały dostęp do internetu. Nie zmienia to jednak faktu, że przygotowywanie relacji jest pracochłonne i nie mam już wieczorami sił, żeby nadgonić zaległości w dzienniku podróży.Komentarze: pokaż komentarze (2) |