Na lotnisko zawozi nas osobiście Victor. Przyjechał naprawdę odjazdowym matatu. Na zewnątrz choinka, jakby zbliżało się Boże Narodzenie. Mnóstwo kolorowych migających światełek. Wewnątrz dyskoteka. Ekran LCD z teledyskami i głośna muzyka. Światełka mrugają w takt muzyki :-). Nie sądziłem, że moi towarzysze podróży będą mieli okazję zobaczyć takie prawdziwe matatu (o którym pisałem w ubiegłym roku), bo do tej pory jeździliśmy w zasadzie tylko wynajętymi samochodami (nie licząc kilku tras w Nairobi). Pakujemy bagaże, żegnamy się z Markiem i w drogę.
Przed lotniskiem żegnamy się z Victorem i jego towarzyszami. Jest smutno, ale zapraszają nas za rok.
Jest parę minut po trzeciej. Powinna zacząć się odprawa naszego samolotu, ale nic z tego. Już na starcie jest dość duże opóźnienie. Czyżby miał się powtórzyć scenariusz z ubiegłego roku? Chwilę kręcimy się bez sensu po lotnisku, po czym wyjmujemy karimaty i śpiwory i idziemy spać :-)
Parę minut po siódmej rusza odprawa do naszego samolotu. Samolot przyleciał z Mombasy, część miejsc jest już zajęta. Nie udaje się nam dostać miejsca przy oknie. Trudno, z tego etapu podróży zdjęć nie będzie. Sam lot – standardowy, jedzenie, picie, picie, jedzenie, spanie, jedzenie... Uff – nudno. Lądujemy w Stambule parę minut po trzynastej. Jest opóźnienie, ale mamy dużo czasu na przesiadkę, więc spacerujemy po lotnisku im. Atatürka i rozglądamy się przy okazji robiąc czasem zdjęcia:
Stambuł. Port lotniczy im. Atatürka. Turcja.
O 17.30 jesteśmy na pokładzie samolotu do Warszawy. Tu miła niespodzianka, bo panie stewardessy mówią do nas po polsku. Czujemy się prawie jak w domu. Tym razem udało mi się zająć miejsce przy oknie. Jest dobrze, słońce jest z dobrej strony – będą ciekawe zdjęcia. Po chwili startujemy i bardzo szybko jesteśmy nad chmurami:Zachód słońca ponad chmurami.
A kiedy chmury nieco rzedną, na horyzoncie majaczą zarysy jakichś gór. Niestety nie wiem gdzie w tej chwili jesteśmy:Góry widziane z okna samolotu.
Zbliżamy sie do celu. Kapitan przygotowuje nas do lądowania. Nagrywam ostatni film w czasie tej podróży:I to już niestety koniec naszej podróży. Trudno w to uwierzyć, ale byliśmy tam przez miesiąc, przejechaliśmy po Kenii ponad 2 tys. km, a teraz jesteśmy tu cali, zdrowi, z dyskami pełnymi zdjęć i głowami pełnymi obrazów, których nie da się ani opisać, ani zapisać. To trzeba zobaczyć.
Komentarze: skomentuj tę stronę |